Ona

Post leczniczy – czy naprawdę warto?

O poście dr. Dąbrowskiej, czyli o poście leczniczym, z pewnością już słyszeliście. Zwłaszcza ostatnio, kiedy stał się tak popularny wśród znanych osób. Wiele osób postrzega go jako magiczną dietę, która daje spektakularne efekty spadku wagi. Trzeba jednak wiedzieć, że nieumiejętnie poprowadzony może się zemścić gigantycznym efektem jojo.

Ja zainteresowałam się nim przede wszystkim ze względów zdrowotnych.

Od ponad dwóch lat walczę z wagą, która jak zaklęta nie chciała nawet drgnąć, pomimo stosowania diet redukcyjnych (1000 – 1200 kcal) i mnóstwa wyrzeczeń. Prawdą jest, że nie jestem typem sportowca, więc moja aktywność fizyczna jest mocno ograniczona. Nie mniej jednak możecie sobie wyobrazić jak ogromnie frustrujące jest kiedy odmawiasz sobie wielu rzeczy a efektów nie ma. 

Dodatkowo walczyłam z dolegliwościami jelitowymi. Wieczorem, po całym dniu mój brzuch okropnie bolał i był tak spuchnięty, jakbym była conajmniej w 6 miesiącu ciąży. Pani gastrolog stwierdziła zespół jelita drażliwego i kazała się przyzwyczaić. To przelało czarę goryczy.

Od znajomej usłyszałam o diecie paleo, samuraju, czystym jedzeniu, eliminacjach i poradniach dietetycznych wartych polecenia. W ten sposób trafiłam do poradni Med Food, która specjalizuje się w tak trudnych przypadkach jak mój.

Tam na “dzień dobry”, po bardzo szczegółowym wywiadzie, dostałam gigantyczną listę badań do zrobienia. Podstawowe, hormonalne, krzywa cukru, krzywa insulinowa, biochemia. Kiedy poszłam na pobranie krwi i zobaczyłam przygotowanych 10 probówek nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dla mnie. Okazało się, że moim problemom z wagą w dużej mierze winna jest tzw. insulinooporność, czyli obniżona wrażliwość organizmu na działanie insuliny – hormonu odpowiedzialnego za regulację poziomu cukru we krwi. To choroba bardzo niebezpieczna. Nieleczona może doprowadzić do rozwoju cukrzycy typu 2 lub innych chorób. Po ludzku mówiąc moja trzustka nie działa właściwie i zbyt często wyrzuca insulinę, które skutecznie przetwarza glukozę w tłuszcz.

O tym, co to oznacza dla diety, jak legły w gruzach moje wszelkie dotychczasowe przekonania co do zdrowego żywienia i jak moja dieta musiała się zmienić opowiem Wam w innym poście. Ważne jest to, że przez trzy miesiące jadłam zgodnie z zaleceniami dietetyka i waga wreszcie się ruszyła, a dolegliwości jelitowe zdecydowanie ustąpiły. 

Pod koniec lutego poczułam jednak, że jestem gotowa podjąć wyzwanie postu leczniczego i spróbuję powalczyć z moim organizmem, w tym także z moją alergią. To była decyzja spontaniczna. Weszłam na stronę cateringu dietetycznego mającego w swojej ofercie post dr. Dąbrowskiej, złożyłam zamówienie, zrobiłam przelew i klamka zapadła. Wybrałam pakiet średni: tydzień oczyszczenia i wprowadzenia do postu (tu następuje eliminacja mięsa, ryb, jaj), pełne trzy tygodnie postu właściwego i 2 tygodnie wyjścia, podczas których stopniowo wprowadzamy kolejne produkty i zwiększamy kaloryczność. Oznajmiłam rodzinie, ze moje jedzenie będzie jeszcze bardziej “dziwne”, choć nie byłam świadoma tego co mnie czeka:).

Dlaczego wybrałam catering? Post oznacza jedzenie bardzo konkretnego zestawu produktów. Pracuję zawodowo, mam dwoje dzieci. Zwyczajnie na gotowanie “osóbek” dla siebie nie miałam czasu.

Na czym polega post?

Jest to nisko-kaloryczna kuracja warzywno – owocowa mająca na celu oczyszczenie organizmu i leczenie określonych chorób. Post trwa od 14 do 42 dni (ja wybrałam opcję 21 dni). W tym czasie można jeść większość warzyw i wybrane owoce (jabłka, grapefruity i cytryny), czyli to co jest ubogie w wartości odżywcze, oraz kiszonki. Wyeliminowane są m.in. zboża, mięso, ryby,  jaja, ryby, strączki, tłuszcze, nabiał czy orzechy. Nie pijemy też kawy i herbaty (także zielonej). Zostaje woda, herbaty ziołowe i owocowe oraz soki z dozwolonych owoców i warzyw.

Dzięki włączeniu odżywiania wewnętrznego w organizmie zostają uruchomione mechanizmy samoleczące. Zużywane są stare, zwyrodniałe komórki, a młode i zdrowe są regenerowane. To wiąże się z odmłodzeniem organizmu. Po poście poprawia się odporność, ustępują stare zmiany zapalne, a choroby zwyrodnieniowe cofają się. Spada też waga. 

Jak minął mój pierwszy post?  Szczerze mówiąc – nie było źle, ale też nie było łatwo.
Prawdziwy kryzys miałam tylko drugiego dnia kiedy okropnie bolała mnie głowa i nie pomagały na to żadne leki. Organizm pozbywał się toksyn i trzeba było to przeczekać i pić dużo wody. 
Patrząc na negatywy – cały czas było mi zimno – więc hektolitrami piłam gorące ziołowe i owocowe herbaty i wodę z cytryna i imbirem. Z tego powodu na pewno łatwiej robi się post latem niż wczesną wiosną, czy zimą.
Jadłam przez rozum, a nie z przyjemnością. Najbardziej doskwierała mi monotonnia jedzenia – wciąż te same warzywa, duszone lub gotowane bez grama tłuszczu i ograniczone przyprawy.
Niestety doszły też wzdęcia i ból brzucha – ale to minęło po eliminacji surowej kapusty z diety i soku z kapusty kiszonej (o matko jak ona na mnie działa …)
W między czasie miałam trzy imprezy rodzinne – na każdą udałam się z własną wałówką:) Na służbowej kolacji w restauracji poprosiłam o pieczone warzywa z ziołami, bez tłuszczu. Za deser robiły duszone jabłka z cynamonem. Zdecydowanie ratowały mnie w chwilach słabości – które minęły po ok. 10 dniach.
Niestety nie udawało mi się trzymać 3 posiłków które jadłam przez poprzednie 3 miesiące. Byłam wiecznie głodna, więc musiałam jeść częściej. Co ciekawe – nie brakowało mi słodyczy. Odstawiłam je już na jesieni.
Ale za pieczony boczek albo biała kiełbasę dałabym się pokroić 🙂

Pozytywy: 5 kg na minusie (z czego pierwsze 3 w pierwszym tygodniu, a potem już powolutku), gładka cera, brak obrzękow nóg, nogi bez cellulitu. Pierścionki luźne, spodnie też.

W czasie postu bardzo dobrze spałam (choć miałam niezwykłe sny :). Budziłam się rano pełna energii, często przed budzikiem (co normalnie mi się nie zdarza) i co ważne – nie byłam osłabiona. Zmniejszyły się widoczne żyły i naczynka na nogach.

Nie czułam, że ten czas był dla mnie przełomowy. Nie traktowałam postu jak religii. Udowodniłam jednak sobie że daje rade, że mogę, że jestem silna.

Póżniej nastąpiły 2 tygodnie wychodzenia i marzenie o mięsku  było coraz bliższe realizacji . To powolne wychodzenie jest niezwykle ważne. Wprowadzenie wszystkiego od razu i powrót do nawyków żywieniowych sprzed postu to gwarancja błyskawicznego jojo.

Ja po poście do swojej diety nie wprowadziłam glutenu i laktozy. To dwa składniki, które zdecydowanie pozostają u mnie “na cenzurowanym”. Cukier – bardzo ograniczony (kostka gorzkiej czekolady czyni cuda). Przez dwa miesiące, w czasie których była Wielkanoc, urodziny moich dzieci, liczne rodzinne imprezy i majówka wróciło mi ok. 1,5 kg. Wg mnie całkiem niezły wynik.

Teraz w czerwcu robię dwutygodniową tzw. przypominajkę. Czyli post w najkrótszym wydaniu.  Cel: oczyszczenie organizmu, dalsze efekty zdrowotne i … tak… dalsza utrata wagi. Czy jest łatwiej? Niestety nie:( Co prawda głowa bolała mnie już tylko pół dnia i nie tak bardzo jak za pierwszym razem, ale pierwsze dni były naprawdę słabe. Miałam wrażenie, że warzywa dosłownie rosły mi w ustach. Ciekawe jest tylko to, że teraz w ogóle nie mam chwil słabości i nie muszę ratować się dodatkowym jabłkiem z cynamonem. To chyba efekt skutecznej eliminacji cukru. Nie odczuwam też zimna. Od kilku dni nie odczuwam też głodu. Do końca jeszcze 4 dni. Na wadze -3 kg. Nogi idealnie gładkie na wakacje 🙂 po cellulicie nie ma śladu. Cera gładka i w sumie sporo energii. 

Z tęsknotą patrzę tylko na moje ukochane truskawki i czereśnie, których jeszcze do końca tygodnia nie mogę tknąć. 

We wrześniu będę robić powtórkę badań. Jestem bardzo ciekawa, czy blisko rok jedzenia inaczej, mądrzej, bardziej świadomie pokaże pozytywny wpływ na moje zdrowie i wyniki badań. Mam nadzieję, że poziom insuliny wróci na właściwy poziom. Dam Wam znać.

A tymczasem idę zjeść zupę dyniową na kolację 🙂 Trzymam kciuki za wszystkich, którzy się zdecydowali i walczą, chylę nisko głowę przed tymi, którzy przeszli cały post 42 dniowy (dla mnie to bohaterowie), a tym niezdecydowanym mogę tylko powiedzieć, że warto 🙂 a diabeł nie taki straszny jak go malują 🙂 Ale trzeba wszystko zrobić jak należy, nie idąc na skróty i nawet mikro odstępstwa, bo te mogą mieć katastrofalne skutki.