Ona

Wyjechali na wakacje….

No dobra – nie na wakacje, ale wyjechali …. oboje.
Julka do babci, a Antek na swoją pierwszą w życiu tzw. „Zieloną Szkołę”, na całe 5 dni.

To pierwszy raz od ponad 12 lat kiedy nagle zostaliśmy w domu zupełnie sami.  
I wiecie co – to mega dziwne uczucie. 

Nie ukrywam, że wcześniej z lekką zazdrością patrzyłam na rodziców, którzy wysyłali  równocześnie dwójkę dzieci na obozy i zostawała im „wolna chata”.
A dziś…  hmmm….  Nie zrobiłam „jeeest” jak niektórzy.
Jest mi zwyczajnie smutno. Klasyczny syndrom opuszczonego gniazda.

Pamiętam pierwszy wyjazd naszej córeczki. Też był stres, nerwy i łzy (moje). Wiedziałam jednak, że jest mądrą, odpowiedzialną dziewczynką.  Jest w końcu starszą siostrą. I na pewno świetnie sobie poradzi. Teraz pojechał synek… a to zupełnie inna historia (ach te młodsze dzieci…). Sama nie wiem kto bardziej się tym wyjazdem stresował – on czy ja.
Przecież to mój mały chłopczyk. Jak to możliwe, że jest już tak duży, samodzielny i dzielny. Jak typowa matka-wariatka wpatruję się w telefon oczekując na wiadomość od wychowawczyni mam jednocześnie świadomość, że On tam prawdopodobnie świetnie się bawi (oby :)).

Bo choć moje dzieci potrafią mnie wkurzyć jak nikt, choć jest głośno i non stop jest bałagan, choć krzyczą, kłócą się i ciągle czegoś potrzebują  to kocham ich oboje nad życie. A to życie bez nich jakoś nie ma sensu.

To moje poukładane, uporządkowane życie, które 12 lat temu zostało wywrócone do góry nogami po raz pierwszy, a 7 lat temu zrobiło kolejny przewrót.
Są tak różni od siebie.  
Ona  – córeczka tatusia, już panienka, nastolatka, piękna, mądra, trochę nieśmiała i mega wrażliwa mała kobieta z artystyczną duszą.
On – synuś mamusi w dobrym tego słowa znaczeniu, bystry, mądry, dowcipny i mega pozytywny mały facet z analitycznym umysłem.

Oboje to nasze szczęście, radość i duma. Obserwowanie jak rosną, dorastają, zmieniają się, poznają świat i jak różnie go widzą jest fascynującym doświadczeniem.
Są niezwykłą mieszanką naszych charakterów, która naszej codzienności nadaje wyjątkowego kolorytu … 

Kocham ich z ich radościami, problemami i fochami też 🙂 
i najbardziej na świecie chciałabym, żeby wyrośli na dobrych ludzi, wrażliwych na innych, empatycznych, ale też świadomych siebie i swojej wartości. I żeby wspierali siebie nawzajem.