Kosmetyki do makijażu to z całą pewnością moja słabość. Uwielbiam je i zawsze czegoś “potrzebuję”. Kolejną paletkę cieni do powiek, czwarty podkład (bo może okaże się lepszy od tego który mam), dwudziesty pędzel (choć na codzień używam maksymalnie pięciu :)), trzecią kredkę w odcieniu granatu (bo to zupełnie inny granat), bardziej lub mniej płynny korektor, etc… Mogłabym tak bez końca.
Zdradzę Wam nawet pewien sekret – miałam taki moment w swoim życiu, że chciałam być profesjonalną makijażystką. Odbyłam nawet odpowiedni kurs. Na tym niestety się skończyło. Zabrakło mi odwagi aby rzucić stabilną pracę w korporacji i zacząć robić coś innego. Szkoda…. Ale to temat na zupełnie inną historię.
Wracając do moich kosmetyków – efekt jest taki, że pomimo regularnego robienia porządków i pięknego układania wszystkiego w odpowiednich pojemniczkach – w mojej szafce panuje artystyczny nieład i to czego używam najczęściej zawsze jest na wierzchu. Też tak macie?
Co zatem należy do mojego niezbędnika? Bez czego nie wyobrażam sobie makijażu? Co zabieram zawsze na każdy wyjazd?
Przede wszystkim dobry krem do twarzy i pod oczy. Mam mieszaną cerę – odwodnioną, ale z tendencją do błyszczenia w strefie T. Dla mnie ważne jest więc, żeby krem był lekki, nietłusty, i nie zapychający porów skóry. Musi też szybko się wchłaniać i nie pozostawiać lepkiej, klejącej warstwy.
Jakiś czas temu konsultantka w sklepie Kiehl’s namówiła mnie na nawilżającą, beztłuszczową emulsję do twarzy. Przekonała mnie tym, że jeśli nie będę zadowolona, w ciągu 30 dni mogę ją zwrócić. Wypróbowałam i od tej pory jestem jej wierna. Jest lekka, dobrze nawilża, a jednocześnie delikatnie matuje skórę. To produkt, który w składzie zawiera wyciąg z korzenia imperaty cylindrycznej oraz witaminę E, aby pomóc skórze zachować świeży wygląd przez cały dzień.
W moim wieku bardzo ważna jest także pięlęgnacja okolic oczu. Na noc wybieram bogate kremy, ale te na dzień muszą być lekkie, choć jednocześnie intensywnie nawilżające. Taki właśnie jest krem Origins Starting Over, który świetnie się wchłania, a formuła z mimozą i nasionami kopru włoskiego pomaga zredukować zmarszczki wokół oczu.
Na tak przygotowaną twarz nakładam bazę. Od kilku miesięcy stosuję matującą bazę Skin Equalizer z Make Up For Ever. To baza, która reguluje wytwarzanie sebum, zmniejsza wielkość porów na skórze oraz kontroluje świecenie dla idealnego makijażu przez cały dzień. Co bardzo ważne – nie zawiera silikonów i nie zatyka porów.
Kolejny krok to podkład. Wypróbowałam ich tak dużo, że nie potrafię ich zliczyć. Testowałam te za 25 zł i za 350 zł. Często mam poczucie, że drożej to wcale nie znaczy lepiej. Większość z nich w ciagu dnia w magiczny sposób znikały z mojej twarzy, zwłaszcza z okolic nosa. Jeden z niewielu który wygląda idealnie przez cały dzień to Naked Skin Urban Decay. Mój odcień to 3,5 (chłodny, wpadający w róż). Jest lekki, nie tworzy efektu maski, a przy tym świetnie kryje i długo się utrzymuje. Cera wygląda promiennie i bardzo naturalnie. Podkład najczęściej nakładam Beauty Blenderem, czasem – palcami.
Pod oczy stosuję korektor Lift Concealer Make Up For Ever – świetnie kryje cienie pod oczami i wygładza drobne zmarszczki. Ma formułę wzbogaconą o proteiny pszenicy. Lekko rozjaśnia skórę. Można zastosować go także jako bazę pod cienie. Równiez nakładam go Beauty Blenderem.
Całość utrwalam transparentnym, sypkim pudrem matującym Nude Illusion Catrice
Czas na oczy.
- Jako bazę pod cienie używam naczęściej Paint Pot od MAC w odcieniu Painterly. Pięknie rozjaśnia powieki i sprawia, że cienie utrzymują się przez cały długi dzień.
- Moja ulubiona paleta cieni to Natural Eyes Too Faced.
Składa się na nią 9 różnych cieni w odcieniach beży i brązów – od matowych, po lekko perłowe i błyszczące. Można nimi wykonać zarówno makijaż codzienny, naturalny look “no makeup” jak i piękne, wieczorowe smoky eyes. Przy pomocy najciemniejszego cienia robię kreskę na górnej powiece. - Najważniejsza dla mnie część makijażu to rzęsy. Moje naturalne są dość długie, więc nie szukam tuszów wydłużających, a jedyni tych zwiększających objętość. Od wielu lat wybieram te, które mają silikonową szczoteczkę. Bardzo lubię tusze z MAC’a. Niedawno wypróbowałam polecany i często nagradzany L’Oreal Volume Million Lashes w kolorze So Couture, So Black. Przyznam Wam szczerze, że nie wierzyłam w te zachwyty. Ale myliłam się. To chyba najlepszy tusz jaki kiedykolwiek używałam. Rzęsy są pięknie rozdzielone i fantastycznie pogrubione.
- Do brwi lubię produkty w formie tuszu. Pozwalają zarówno uczesać, jak i delikatnie przyciemnić brwi. Mój wybór to maskara Bourjois nr 03.
Na koniec konturowanie, róż i rozświetlacz.
- Do konturowania używam wymiennie: pudru do modelowania twarzy z Inglota w odcieniu 502 lub bronzera – tu ostatnio zauroczył mnie puder brązujący Bourjois pięknie pachnący czekoladą. Puder z Inglota to produkt który uwielbiam za łatwość z jaką się nim pracuje. Nakładany płasko ściętym pędzlem wygląda bardzo naturalnie. Pięknie podkreśla kości policzkowe. Bronzera używam kiedy chcę ożywić cerę i nadać jej lekko opalony kolor
- Róż to produkt którego bardzo długo nie potrafiłam używać. Teraz jednak bardzo go lubię. Lubię zgaszone odcienie, takie jak DiorBlush w odcieniu 556 Amber Show. Ma lekką, pudrową konsystencję. Kolor w puderniczce jest dość intensywny, ale na skórze wygląda bardzo naturalnie. Nadaje twarzy świeżości i blasku. Co ważne – jest bardzo wydajny i trwały.
- Ostatni produkt bez którego nie wyobrażam sobie makijażu to rozświetlacz. Mam swoje dwa ulubione: Soft and Gentle od MAC i Skin Illuminating Powder Duo w odcieniu Moodlight Toma Forda. Stosuję je wymiennie i nie potrafię powiedzieć, który jest lepszy 🙂
Te produkty, które wymieniłam to moje absolutne ABC. Tworzę nimi zarówno makijaż dzienny jak i wieczorowy. Zabieram je na wszelkie wyjazdy. Jak widzicie – nie ma w nich pomadek. Zastanawiacie się dlaczego? Odpowiedź jest prosta 🙂 Używam ich bardzo nieregularnie. Są dni kiedy używam jedynie pomadki ochronnej, innym razem błyszczyka lub matowej szminki w kolorze nude. A zdarza się dzień kiedy wstaję i wiem, że muszę dodać sobie pewności siebie – wybieram wtedy intensywne odcienie, zaskakując tym moich bliskich i znajomych 🙂
A jak jest u Was? Macie jakieś swoje ulubione kosmetyki? Bez czego nie potraficie się obejść?