Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że uwielbiam robić zdjęcia. Robię ich mnóstwo. Niektórzy z tego żartują, inni trochę się z tego naśmiewają, jeszcze inni narzekają. A ja robię swoje. Bo dzięki tym zdjęciom zawsze mogę wrócić do różnych momentów z przeszłości, odświeżyć wspomnienia, przypomnieć sobie miłe chwile.
Od wielu lat mam dobrą lustrzankę z trzema obiektywami, która odmieniła jakość moich zdjęć. Lubię ten aparat bardzo, ale ma on jedną wadę – jest mega ciężki. Daje się to we znaki zwłaszcza podczas zwiedzania na wakacjach. Nigdy nie było chętnej osoby, żeby go nosić.
Przed naszym tegorocznym wyjazdem do Włoch zaczęłam myśleć o zmianie sprzętu na coś lżejszego, ale dającego równie dobrej jakości fotografie. Dzięki uprzejmości OLYMPUS POLSKA mogłam w czasie naszego urlopu przetestować najnowszy model PEN E-PL9. To bezlusterkowy aparat kompaktowy, który ma możliwość wymiany obiektywów.
Ja do testów dostałam wersję tylko z jednym obiektywem (M.Zuiko Digital ED 14‑42mm 1:3.5‑5.6) i przyznam szczerze, czasem brakowało mi trochę większego zakresu zoom, ale i tak sprzęt sprawdził się doskonale.
Aparat ma piękny, klasyczny design, z eleganckimi, skórzanymi wykończeniami. Jest niewielki i bardzo lekki (bez obiektywu waży mniej niż 400g). E-PL9 zachwyca także łatwością obsługi – wszystkie przyciski są perfekcyjnie rozmieszczone, ma zintegrowaną lampę błyskową, wbudowane Wi-Fi pozwala połączyć aparat ze smartfonem, a dzięki dotykowemu ekranowi wystarczy chwila, aby ustawić ostrość na fotografowanym obiekcie i zrobić zdjęcie. Co więcej, można wybrać kolor obudowy, który idealnie pasuje do naszego stylu. Z pewnością wiele kobiet ucieszy taka opcja. Ja miałam wariant biały, który podoba mi się najbardziej.
Przed wyjazdem nie miałam wiele czasu, żeby nauczyć się tego aparatu. Jego obsługa jest jednak intuicyjna. Ma sporo kreatywnych i łatwo dostępnych funkcji. Najczęściej korzystałam z trybu SCN, który inteligentnie dopasowywał ustawienia do wybranych scenerii, np. podkreślał zieleń trawy i niebieskie niebo, wyostrzał efekt zachodu słońca, pozwalał robić świetne zdjęcia w ruchu, czy macro zbliżenia. Efekty bardzo mnie zadowalały. Najbardziej zaskoczyła mnie jakość zdjęć robionych we wnętrzach, np. w kościołach. Najczęściej zdjęcia robione w takich warunkach, bez flesza wychodzą bardzo słabo. A tym razem były perfekcyjne.
To była nasza trzecia z rzędu podróż samochodem do Toskanii. Nigdy nie porywamy się na podróż bezpośrednią. Zatrzymujemy się na nocleg w Austrii, najczęściej w Graz, które wypada mniej więcej w połowie drogi. Podróż jest długa, ale przenośne DVD pomagają ją przetrwać :).
Dwa lata temu wypoczywaliśmy w południowo wschodniej części tego regionu, w okolicach Montalcino i Chianciano Terme, rok termu – w uroczym pensjonacie tuż przy Montalcino (czyli w samym sercu Val d’Orcii).
W tym roku chcieliśmy być bliżej morza – postawiliśmy więc na Toskanię zachodnią, tę nadmorską właśnie. Każda część tego regionu ma swój urok. Najbliższa mojemu sercu jest jednak Val d’Orcia, czyli Toskania środkowa. Są tam najpiękniejsze widoki, mnóstwo winnic i gajów oliwnych.
Rejony nadmorskie nie są już tak piękne, ale i tu zajdziemy prawdziwe perełki, jak chociażby najdłuższą aleję cyprysową, maleńkie Bolgheri, czy piękne Castagneto Carducci z zapierającym dech w piersi widokiem na morze.
Miasteczkiem, które warto zobaczyć jest Volterra – mniej popularna niż pobliskie San Gimignano, a naprawdę piękna. Nie polecam jedynie odwiedzania restauracji na tamtejszym rynku, gdyż jedzenie jest tam zwyczajnie niesmaczne. Warto za to zjeść lody w L’isola del Gusto. Są pyszne i doceniane w międzynarodowych konkursach. Volterra z pewnością znana jest fanom sagi Zmierzch. To właśnie tam wg autorki mieściła się siedziba Volturich, czyli królewskiego rodu wampirów. Co ciekawe, sceny filmowe nie były kręcone w Volterze, a na głównym placu w Montepulciano. Volterra słynie też z wydobycia alabastru i produkcji pięknych wyrobów z tego kamienia.
Najmniejsze wrażenie zrobiła na mnie Piza, a było to miasto które od dawna chciałam zobaczyć. Być może spodziewałam się zbyt dużo. Poza Placem Katedralnym, na którym stoi piękna Bazylika i słynna Krzywa Wieża niewiele jest tam do zobaczenia. Okoliczne uliczki są raczej zaniedbane, a wszechobecni handlarze i morze turystów skutecznie zniechęcają do spacerów.
A morze i plaże? Na odcinku między Livorno a Ceciną plaże są żwirowe. Ja takich nie lubię. Im dalej jednak na południe, tym plaże stają się ładniejsze. Daleko im co prawda do pięknych plaż karaibskich, czy chociażby naszego delikatnego piasku nad Bałtykiem, ale już od Marina di Castagneto Carducci jest naprawdę przyjemnie. Na plażach można wynająć parasole i leżaki (cena ok 25€ za dzień). Warto jedynie omijać weekendy, gdyż wtedy jest więcej ludzi i o wolny leżak może być cieżko. Morze wzdłuż tej części wybrzeża Toskanii ma dość długie, płytkie wejście – co jest idealnym rozwiązaniem dla dzieci.
Podróżując po Toskanii nie decydujemy się na hotele. Zdecydowanie bardziej wolimy apartamenty w gospodarstwach agroturystycznych, czyli w starych, kamiennych domach, z pięknymi ogrodami i basenami. O wyżywienie dbamy sami, co nie stanowi problemu, gdyż w każdym większym miasteczku znajduje się hipermarket (najpopularniejsze sieci to Coop lub Pam) w którym można zaopatrzyć się we wszystko czego potrzebujemy (ze składnikami bez glutenu i laktozy też nie ma problemu). Sałata, pyszne pomidory, sery, oliwki, wino… cóż więcej potrzeba do szczęścia 🙂
Na koniec kilka zdjęć posiadłości, w której mieszkaliśmy. Agroturismo San Giorgio położone jest tuż obok maleńkiej miejscowości Santa Luce, pomiędzy Livorno a Ceciną. Mieści się w nim 10 apartamentów. Apartamenty są w pełni wyposażone, codziennie (poza niedzielami) możemy liczyć na świeżą dostawę pieczywa, na miejscu jest spory basen, dodatkowy basen dla dzieci, plac zabaw i pralnia. Naprawdę miłe miejsce. Jedyny minus – zwięrzęta nie są tam mile widziane.
Wszystkie zdjęcia wykonałam aparatem Olympus Pen E-PL9 dzięki uprzejmości Olympus Polska za co pięknie dziękuję 🙂
P.S. Na wakacje do Włoch możecie się wybrać m.in. z Biurem Podróży ITAKA